IV Edycja Biegu na Koźlinie/„Lotaniy bez Koźlina czworty roz”!
Czym cechuje się impreza biegowa na Koźlinie? Co ją wyróżnia spośród innych imprez biegowych w ramach klubu 40-latek Tychy? Co powoduje, że tak licznie od 4-ech lat w połowie lipca gromadzimy się na jednym z najwyższych wzniesień w Tychach? Jedni zmotoryzowani, drudzy „na kołach, a inksi piechty drałowali dzisiej na Koźlina”.
Coroczna cykliczność z dokładnością miesiąca, bo zazwyczaj w połowie lipca, kiedy króluje wszechobecne lato, więc lipy potwierdzając nazwę miesiąca kwitną namiętnie dookoła. Pogoda, ta atmosferyczna z gwarantowanym rokrocznie słońcem, co dla mnie jest podejrzanym kumoterstwem organizatorów z siłami wyższymi. Gościnność gospodarzy z akcentami: śląskimi, serbskimi i polskimi potwierdza, że piękno mieni się różnorodnością, bo tak Benia wespól z Drago organizuje od czterech lat imprezę biegową. Urozmaicona trasa, bo początkowo i przed metą opłotkami zróżnicowanych architektonicznie domków jednorodzinnych. W części środkowej miedzami pachnących łąk, a w znacznej części zacienionym lasem, który nie skąpi orzeźwiającej ochłody strudzonym biegaczom. Klasyfikacja końcowa na mecie, ta główna nie zależy od tego, kto pierwszy przekroczy jej linię. By wygrać, nie koniecznie trzeba być najszybszym na 10-kilometrowym dystansie, ale najtrafniej przewidzieć wcześniej zadeklarowany swój czas z tym rzeczywistym na mecie, bo biegamy bez czasomierza, który zazwyczaj jest nieodłącznym gadżetem każdego biegacza. Zatem z całą mocą w tym osobliwym biegu uzewnętrznia się znane powiedzenie, że: „biega się głową, a nogi tylko tą głowę niosą”.
Etnolekt śląski tak pięknie zachowany i artykułowany przez organizatorkę – Benię przez to, że misternie pielęgnowany przez wiele lat z eksplozją w określonym czasie. To wyróżnik sygnalizowany już w zwiastunie imprezy, co dodaje biegowi kolorytu, często znamion groteski, pokłosiem czego jest zapowiedź przedniej zabawy. To zachęta z inspiracją dla piszącego te słowa do skorzystania z „naszyj godki przez Gryfnego Szkryfloka, sztramskigo i galantnego karlusa. Takim mianym i glyjtym łobdarowała mie siedym rokow do zadku szwarno dziołcha – Bynia z czelodkom dziołch sztyrdziechow”. Pisać - mówiąc, czy „szkryflać – godkom? Łoto jes pytaniy”!
Część kulinarna, pod tradycyjną gruszą, lecz drzewostan ogrodu był zdominowany jabłoniami zapewniając cień, niczym pod liściem u mistrza Jana w wierszu „Na lipę”. W takiej scenerii apetyt dopisywał, więc: „szałoty, ajerkuchy, kołocze i inksze maszkety gibko ze stołow sie traciły. Do łykniyńcio, tego ze sztromym tyż cosik było, bo ło suchym pysku gańba przy stole siedzieć”.
„Czworte Lotaniy bez Koźlina łogłoszom jednym mianym – szlus!”
„Przydźcie zaś na bezrok, w imiyniu Byni zaproszom Wos wszyskich!”
Witos
Powrót do aktualności